Do końca roku szkolnego zostało już tylko parę dni. Czas leciał dość 
szybko. Lekcje spędzaliśmy na rozmowie a nie na nauce. Ostatni dzwonek, 
później tylko uroczystość zakończenia roku szkolnego i oficjalne 
rozpoczęcie wakacji za nami. Głowa pełna pomysłów, nie wiadomo od czego 
zacząć. 
* * * 
Po odebraniu świadectw wybrałam się z 
moimi znajomymi do restauracji. Uczczenie zakończenia roku szkolnego 
wpisane było już w naszą tradycję. Rozmawiałyśmy o naszych planach na 
najbliższe dwa miesiące. W większości przypadków bywa, że plany są 
niesprecyzowane i działania spontaniczne. Tak i w tym przypadku, żadna z
 nas nie była pewna jak spędzi te wakacje. Wiedziałyśmy, że powinny być 
niezapomniane.
* * * 
Tegoroczne wakacje chciałam 
spędzić aktywnie. Siedzenie godzinami na komputerze nie wchodziło w grę.
 Przez te ostatnie miesiące myślałam tylko o tym by odetchnąć od 
codziennej rutyny. Miałam dosyć nauczycieli, którzy po wystawieniu ocen 
stali się jeszcze bardziej nieznośni. Wszystko co związane było ze 
szkołą działało na mnie negatywnie. Byłam już zmęczona tą "budą”, 
dlatego odpuściłam sobie ostatnie dwa dni zajęć. Czy jestem 
wagarowiczką? Nie i raczej nią nie zostanę. Jestem chyba zbyt leniwa, by
 odpisywać od koleżanki, lekcje na których mnie nie było. Jakkolwiek by 
nie było, nastąpiły upragnione wakacje. 
* * * 
Wróciłam
 do domu w którym oczywiście panowała cisza. Oznaczało to tylko jedno...
 Byłam w nim sama. Nie pierwszy już raz wracałam do pustego 
mieszkania...-i nie ostatni-podpowiadała moja podświadomość. Wiem że 
rodzice chcieliby spędzać ze mną więcej czasu, jednak rozumiałam, że 
pracują. Nigdy nie miałam im za złe tego że muszę ogarnąć temat obiadu. 
Lubiłam gotować. To była taka jedna z moich pasji o której nikomu nie 
wspominałam. Często wyszukiwałam ciekawych przepisów w internecie. Samo 
gotowanie... nie powiem szło mi całkiem dobrze. Nie jestem jakimś 
wirtuozem w kuchni, jednak jak zawsze sądziłam, to co przyrządzę jest 
zjadliwe. ;) 
* * * 
Tym razem nie byłam głodna, zjadłam na mieście ze znajomymi. Ominęłam kuchnię i ruszyłam w stronę mojego pokoju.
Jakieś
 dwa lub trzy lata wstecz, zainteresowała mnie architektura wnętrz. 
Kupowałam sobie wtedy różne pisemka na ten temat. W jednym z nich 
pisało, że amatorskie projektowanie można zacząć od zaraz. Wystarczy 
mieć głowę pełną pomysłów. Tak więc, po przeczytaniu tego artykułu 
utożsamiłam się z nim i rozpoczęłam od swojego pokoju. Wyjęłam blok, 
ołówki i kredki i zaczęłam obmyślać plan swojego wymarzonego pokoju. 
Ceniłam minimalizm, chciałam uzyskać trochę więcej przestrzeni. Mój 
pokój był średniej wielkości. Nigdy jednak nie uważałam, że mogłabym się
 zamienić na coś większego. Spędzałam tu czas od kąt pamiętam i bardzo 
lubiłam w nim przebywać. Miał swój urok. Wracając do tematu. Nakreśliłam
 na kartce jak miałby wyglądać i rozpoczęłam szukanie mebli do pokoju. 
Miałam jednak określony budżet co do zakupów. Nie mogłam bardzo 
zaszaleć. Obok okna ustawiłam biurko, by za każdym razem podczas 
odrabiania lekcji, wpadały ciepłe promienie słońca. Nad biurkiem wisiała
 moja ukochana półka na książki. Zamontowana została niedawno. 
Znajdowały się tam wszystkie moje ukochane książki. Na przeciwnej 
ścianie stało składane dwuosobowe łóżko. A tuż obok łóżka znajdowała się
 szafka nocna. W moim pokoju znajdowała się jeszcze szafa rogowa oraz 
komoda. Ściany miałam w kolorze granatowym i czerwonym. Całość idealnie 
dopełniała czarno-biała fototapeta przedstawiająca uliczkę w jakimś 
mieście. Sama urządziłam sobie pokój i może dlatego właśnie przebywanie w
 nim sprawiało mi jeszcze większą przyjemność niż przed remontem. Byłam 
dumna ze swojego dzieła. Mój pokój stał się dla mnie nie tylko miejscem 
noclegowym, był dla mnie miejscem na odetchnięcie od codzienności. To w 
nim mogłam zażyć relaksu siadając na wielkiej pufie i słuchając muzyki. 
Choć zainteresowanie architekturą minęło, zostało mi piękne wspomnienie 
dawnych czasów w postaci mojego pokoju.
Wchodząc do pokoju, 
rzuciłam na podłogę torebkę i wzięłam ubrania na przebranie. Zawsze 
wkurzają mnie święta szkoły, kiedy to trzeba się ubrać na gala. Wszyscy 
wyglądają tak jakoś...dziwnie. Mama karze mi ubierać czarną spódniczkę a
 tego nie znoszę najbardziej. Rozumiem na przykład bordowa, granatowa 
lub w wzór kwiecisty ale dlaczego akurat czarna. Zakładając ją czuję 
jakbym miała iść na pogrzeb. Chociaż spódniczki i sukienki nie są wcale 
takie najgorsze, jak to powiedziała moja koleżanka, cytuję " zakładając 
je można się poczuć tak dziewczęco”. Na jej słowa wybuchłam 
niepohamowanym śmiechem, nie dlatego, że to nie prawda lub że się z tym 
nie zgadzam. Po prostu powiedziała to takim śmiesznym wysokim głosem.
* * * 
Przebrałam
 się w krótkie sportowe szorty i białą luźną bokserkę z jakimś 
nadrukiem. Słońce świeciło bardzo mocno i było strasznie upalnie. 
Zapowiadały się śliczne upalne wakacje. Pomyślałam, że rozłożę basen w 
ogrodzie. Przy takiej pogodzie to świetny pomysł. Woda się nagrzeje do 
wieczora a ja ochłodziłabym się po słonecznym dniu. Związałam włosy w 
luźnego koka i wyszłam z domu kierując się do szopki. Szukałam w 
ciemnościach basenu, jednak podchodząc powoli do regału zrobiłam jeden 
nieostrożny krok i rozległ się głośny pisk. Sama zaczęłam krzyczeć nie 
wiedząc na co nadepnęłam. Uciekłam przed dom i łapałam kilka szybkich 
oddechów. Postanowiłam, że jeszcze raz tam pójdę, tym razem z latarką. 
Niespodziewanie odezwał się czyjś głos, należący do osoby stojącej za 
mną: 
-Cześć sąsiadko! 
Obróciłam się ostrożnie na pięcie i 
spojrzałam w miejsce z którego dochodził głos. Odetchnęłam z ulgą. Już 
spokojniejsza odpowiedziałam: 
-Cześć Remek. Co tam? 
-No u mnie 
nic takiego, babcia prosiła, żebym pomógł jej skosić trawę. A tobie co 
się stało? Było cię słychać z daleka.-mówił z uśmiechem na ustach. 
Remek
 był wnuczkiem moich sąsiadów. Jego dziadkowie byli miłymi osobami, 
kiedyś będąc małą dziewczynką dziadek Remka częstował mnie cukierkami. 
Mogłabym go nazwać przyjacielem od piaskownicy. Pamiętam jak codziennie 
bawiłam się z chłopakiem, do czasu kiedy się nie przeprowadził. Później 
zaczął przyjeżdżać już coraz rzadziej. Weekendy, święta, wakacje. 
Mieszkał na drugim końcu miasta, więc chcąc, nie chcąc i tak się 
widywaliśmy. Moja miejscowość nie jest zbyt wielka, natomiast są tu 
bardzo malownicze krajobrazy.
-To nie było śmieszne, to było straszne.
-Co było?-zapytał z zaciekawieniem. 
-Duuuch.-odrzekłam z drżącym głosem, po czym zaczęłam się śmiać. 
-Gdzie? W twojej szopce?
-Tak....no
 okey to może nie duch, to mogła być mysz, lub szczur.-powiedziałam 
poważnie, wzdrygając się na ostatnie słowo, które wypowiedziałam. Objęła
 nas niepohamowana fala śmiechu. Przerwałam ją mówiąc: 
-Ale mi nic nie jest straszne.-zaczęłam oddalać się w stronę garażu.
-Gdzie idziesz? Po ducho-łapacz trzy tysiące? 
-Oczywiście, że po latarkę, sąsiedzie.
Poszukałam
 w garażu latarki i szłam już w stronę szopki. Zauważyłam, że za płotem 
Remek kosił już trawę. Słońce schowało się za chmurami a lekki wiaterek 
muskał moje ramiona. Otworzyłam powoli drzwi od szopki i włączyłam 
latarkę. Świeciłam na ziemię patrząc pod nogi i uważnie stawiając kroki.
 W jednej chwili drzwi się zatrzasnęły a latarka zgasła. Wydarłam się 
najgłośniej jak tylko mogłam. Otaczała mnie ciemność, chciałam zrobić 
krok w stronę drzwi, które zamknął wiatr i znowu nadepnęłam na coś, co 
wydało taki sam dźwięk jak poprzednio. Mój głos przybrał jeszcze 
bardziej na sile. Czułam ból gardła i chrypę nasilającą się z sekundy na
 sekundę. Chwilę później, ktoś zaczął szarpać drzwi. Pomyślałam, że to 
może być mój ratunek. W drzwiach pojawił się Remek. Rzuciłam mu się w 
ramiona.
-Dzięki.-rzuciłam, krótko.
-Hej, hej, spokojnie Suzan. To tylko wiatr.-odsunęłam się i wpatrywałam się w niego z zaciekawieniem.
-Dobra zrobimy tak Wejdziemy tam... 
-Ja już tam nie idę.-przerwałam mu.-Będę trzymać drzwi.-dokończyłam. 
-Okey, to ja pójdę, poczekaj....-odszedł z uśmiechem na twarzy. 
-Gdzie idziesz? 
-Po latarkę.-odpowiedział przez ramię pokazując zęby. 
-Okey, to ja czekam. 
Serce biło mi szybko, nie pomyślałabym, że moja szopka może być nawiedzona. Do teraz w to nie mogłam uwierzyć i nie chciałam.
* * * 
Stałam
 przodem do szopki i zaglądałam w szczelinę między, niezamkniętymi 
drzwiach. Poczułam dotyk na ramieniu, który skwitowałam wrzaśnięciem. 
Padłam na ziemię, jakby w geście obrony. Usłyszałam śmiech. To był 
Remek.
-Nie lękaj się mnie.-rzekł zadowolony, że wyszedł mu żart. 
-Ha ha ha. Rzeczywiście, bardzo śmieszne.-odpowiedziałam, wysilając się na największą jaką tylko można ironię.
-Sory, ale to jednak było śmieszne. 
-Nie nie było. 
-Uwierz. Było, gdybyś tylko widziała swoją minę.
Udawałam
 oburzoną. Jednak sama byłam ciekawa co tak naprawdę kryje się w tym 
ciemnym miejscu. Stałam przy drzwiach a Remek wszedł do środka, 
oświetlając sobie drogę latarką dziadka. 
-No więc zobaczymy co to za duch.-odparł pewny siebie a uśmiech nadal nie znikał mu z twarzy.
Zatrzymał się blisko wejścia i popatrzył uważnie dookoła. Przyjrzał się dokładnie ziemi i schylił się po coś.
-No to mamy winowajce.-powiedział, odwracając się przodem do mnie. 
Spojrzałam
 na przedmiot, który trzymał w ręku i zaczęłam się głośno śmiać. Tym 
"duchem” była gumowa myszka, która należała do mojego pieska, kiedy 
jeszcze tu był. Zdechł rok temu a ja w tym momencie uświadomiłam sobie, 
jak długo mnie tutaj nie było. Kolejny raz tego dnia ogarnęła nas fala 
śmiechu, Remek ścisnął gumową zabawkę a ta znowu pisnęła. Zaczęłam się 
jeszcze głośniej śmiać, nie mogąc opanować emocji. Wiatr się uspokoił, 
słońce znowu delikatnie ogrzewało niezakryte miejsca mojego ciała. 
-Dzięki, pogromco duchów za uratowanie mnie przed małą piszczącą myszką.-powiedziałam siląc się na powagę. 
-Nie ma za co. Może mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? 
-Jeżeli już pytasz to tak. Pomóż mi odnaleźć basen, jest gdzieś w tych ciemnościach.-odparłam już spokojniej. 
Remigiusz
 pomógł mi znaleźć go w tej ciemnej "jaskini” po czym wrócił do koszenia
 trawnika w ogródku babci. Rozłożyłam na ogrodzie basen i kiedy już 
szłam po wąż by napełnić basen wodą zobaczyłam niespodziewanego 
gościa... 

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz