środa, 14 października 2015

Świat według Suzan cz.10

Przede mną malowały się piękne krajobrazy. Staliśmy na dachu jednego z domów. To miejsce było inne niż wszystkie. Nie pomyślałabym, że w moim mieście może się znaleźć takie tajemnicze miejsce. 
Znajdowały się tu kwiaty w wielkich ozdobnych donicach a między nimi stała mała drewniana ławeczka, skierowana na widok miasta. Wszystkie domy wydawały się być takie małe a ludzie podążający od sklepu do sklepu, wielkością przypominali mrówki.

* * * 

Zajęliśmy miejsce na ławeczce pośród kwiatów.
-Podoba ci się?
-Jest przecudnie.
-Więc od dzisiaj to może być nasze miejsce.
Czy on... On naprawdę to powiedział? „Nasze miejsce”-dawne wspomnienia znowu wróciły. Uśmiech zszedł z mojej twarzy szybko niczym maratończyk przemierzający ostatni metr trasy. Zamarłam.
-Suuzi... Halo?-ocknęłam się na słowa Remka.
-Tak?-zapytałam zdezorientowana.
-Coś się stało?
-Chyba nie. To znaczy...
-Suzan...
-No okey... Stało się... Stało się i już się nie odstanie.-wstałam z ławki i ruszyłam w stronę drabiny.

* * *

Zeszłam na dół i nie czekając na przyjaciela pobiegłam w stronę domu. Po moim policzku spłynęła słona łza a za nią kolejna. Założyłam na nos swoje czarne okulary. Złapał mnie za ramie i odwrócił do siebie.
-Hej, powiedz mi o co chodzi?-rzekł spokojnym głosem.
-O nic.
-Płaczesz?-zapytał zdejmując z mojego nosa okulary.
-Nie.- Założyłam znowu oksy i oddalałam się od niego, jednak on nie odpuszczał i podążał za mną.
-Powiedziałem coś źle?
„Wszystko”-podpowiedziała moja podświadomość.
-Po prostu mnie zostaw.
-Suzi...
-Czego do jasnej cholery nie rozumiesz?- zapytałam zbulwersowana, zatrzymując się.
-Zostaw mnie.-powtórzyłam spokojniej. Szłam nie odwracając się za siebie, mimo to miałam już pewność, że za mną nie idzie. Chciałabym być teraz sama i poukładać sobie to wszystko w głowie.

* * *

Usłyszałam znajomy dźwięk silnika.
-Hej, Suzan.-powiedział kierowca BMW. 
Nie mógł mnie znaleźć w lepszym momencie... Spojrzałam w jego stronę.
-Witaj, Sebciu.-chyba zauważył moją zapłakaną twarz.
-Wsiadaj, mała! 
-Nie, dzięki.-powiedziałam pociągając nosem.
-Nie każ się prosić.
-Okey.
Zajęłam miejsce pasażera i ruszyliśmy w drogę. Siedziałam jakby zahipnotyzowana. Nie zwracałam uwagi na chodniki przepełnione ludźmi ani na ulicę. Patrzyłam przed siebie. Sebastian jakby czytał mi w myślach. Nie odzywał się i tym mi pomagał.
-Gdzie jedziemy?-przerwałam ciszę.
-Hmm... Chciałem odwieźć cię do domu...
-Proszę nie.. Nie teraz...-zdjęłam okulary i przetarłam zapłakane oczy.
-Dobra.-powiedział zawracając w jakiejś uliczce. 
-Więc, gdzie jedziemy?-zapytałam siląc się na uśmiech.
-Bardzo śpieszy ci się do domu?-odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Wcale.
-Więc to będzie długa podróż...
Jechaliśmy przed siebie z zawrotną prędkością Uwielbiałam szybko jeździć, gdy za kierownicą siedział Bastek. Patrzyłam na znaki i miejsca które mijamy. Byliśmy na drodze łączącej naszą małą miejscowość z większym miastem. Wiedziałam już wtedy, że to będzie prawdziwa, podróż życia. 

* * *

W radiu puszczane były jakieś przeboje lata a wiatr wpadał przez lekko uchyloną szybę. Czułam się odprężona i prawie zapomniałam już o wszystkich zmartwieniach. Spoglądałam z jaką łatwością Sebastian prowadzi samochód. Zajechaliśmy na jakiś wielki parking w mieście. 
-Co tu robimy?
-Zrywamy z rutyną. Chodź.
-Gdzie zmierzamy?-zapytałam z wielkim zaciekawieniem.
-Hmm.. może najpierw na pizze a później... Pomyślimy. 
-Okey.
Weszliśmy do jakiejś restauracji i zajęliśmy miejsce przy jednym z stolików. 
-Co wybieracie?-zapytał kelner.
-Suzi...
-Zdaję się na ciebie.-powiedziałam śląc mu nieśmiały uśmiech.
Nie musieliśmy długo czekać na nasze zamówienie. Po kilku chwilach talerze były prawie puste. 
Wyszliśmy przed restaurację i zmierzaliśmy w kierunku wielkiej galerii handlowej.
-Masz ochotę na zakupy?-zapytał patrząc mi prosto w oczy.
-Jasne.-uśmiechnęłam się. 
Weszliśmy do paru większych sklepów z których wyszłam z pełnymi torbami. Sebastian cierpliwie czekał aż przymierzę ubrania, doradzał i nie narzekał, że przymierzam coś kiedy mija już kolejna godzina. Niósł moje torby z zakupami do samochodu. Zostawił je i zaproponował spacer po okolicy. Było już dość późno bo chyba 19. Złapałam jego dłoń i ruszyliśmy w stronę widocznej z daleka wielkiej fontanny. Woda tryskała z niej rytmicznie w takt muzyki. Zajęliśmy miejsce na ławeczce naprzeciw fontanny. Wpatrywałam się w nią z zapartym tchem, nadal trzymając dłoń Bastka. 
-Dzięki.-powiedziałam opierając głowę o ramię chłopaka. 
-Za co?
-Za wszystko.
-Oj tam.-objął mnie swoim silnym ramieniem. 
Nie odwrócił się ode mnie kiedy go potrzebowałam. Byłam mu za to wdzięczna. Był moim przyjacielem i nic się w tym nie zmieniło.
-Złap mnie mocno za rękę.-Wstaliśmy z ławki a nasze dłonie połączyły się w mocnym uścisku. 
-Co teraz?-zapytałam wesoło.
-Na trzy wbiegamy pomiędzy strumienie fontanny.
-Nie, nie, nie, nie.. 
-Raz.-zaczął odliczanie.
-Nie rób mi tego...-starałam się go powstrzymać niestety nie mogłam wyrwać dłoni z tego uścisku.
-Dwa...-kontynuował odliczanie.
-Będę mokra.
-Trzy.
Puściliśmy się w stronę fontanny. Wybiegliśmy z niej lekko mokrzy.
-Choć, przejdziemy się.-zaproponował.
-Będą tam jakieś fontanny?
-Niestety nie.-odparł z szerokim uśmiechem.
-Niestety...-powtórzyłam.
Mijaliśmy małe sklepiki i wielkie biurowce. Droga zdawała się nie mieć końca. 
-Daleko jeszcze?
-Chyba nie...
-Wiesz, w ogóle gdzie jesteśmy?
-Yyym... Nie. 
-Nogi mnie bolą.
-Wskakuj na barana.
Przez cały czas dyskutowaliśmy na temat drogi. 
-Bastek, już tutaj byliśmy.-komentowałam.
-Nie, kochanie tu wszystkie ulice są takie same, dlatego tylko ci się wydaje.
-Nic mi się nie wydaje. Musimy iść w prawo.
-Raczej prosto.
-Chcesz nas jeszcze bardziej zgubić?
-Jak pójdziemy prosto to się nie zgubimy.
-Jesteś uparty jak osioł.
-A ty przemądrzała jak... 
-No słucham...
-Na ciebie brakuje mi porównania.
-Zatrzymaj się.
Zeszłam z jego pleców i podążyłam w prawo.
-Gdzie idziesz?
-Do samochodu a ty rób co chcesz.-odpowiedziałam.
Oczywiście byłam pewna, że pójdzie za mną i tak też się stało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz